Szósta rano. Z trudem zwlekam się z łóżka i człapię do łazienki. Włosy ułożone, twarz odświeżona. Czas na outfit. I co teraz? Ulec modzie “na luzaka” czy jednak trzymać się tradycyjnych standardów i ubrać się ze smakiem? Jeansy czy spódnica? T-shirt z zabawnym napisem czy koszula z kołnierzykiem? W sumie nie pracuję z klientem, więc może jednak postawić na swobodę? A co z butami? Na obcasie, baleriny czy sportowe? Patrzę na zegarek. Za piętnaście minut muszę wyjść, cała zawartość szafy wyleguje się na łóżku, a ja nie wiem, co mam robić… No pięknie, po prostu pięknie.
Zapewne jedną z najprostszych strategii jest kierowanie się zasadą “jaka praca taki outfit“. Jak wychodzę do ludzi przyda się trochę więcej szyku, jak pracuję na magazynie, to dres fajny jest. Mimo to ostatnio doszłam do wniosku, że jednak można inaczej, lepiej. Bo w sumie dlaczego mamy się ubierać od czapy? Jasne, że szkoda bardzo eleganckich ciuchów do pracy fizycznej, ale czy to oznacza, że jedynym rozwiązaniem jest chodzenie byle jak?
Jeśli pracujemy dłuższy czas w jednym miejscu, noszenie się na “robaczka” (wybaczcie określenie, ale taka prawda) może sprawić, że sami staniemy się takimi robaczkami. Po jakimś czasie zaczniemy identyfikować się z tym, co nosimy i, co gorsza, przyzwyczajmy się do takiego robaczkowego stylu. Dlaczego tego nie polecam? Z prostego powodu: może się okazać, że będziemy czuć się skrępowani, kiedy zajdzie konieczność założenia czegoś lepszego; wręcz będziemy chcieli tego uniknąć. Nie przyzwyczajeni do ładniejszych rzeczy, będziemy czuli, że to nie dla nas, a przecież, to nieprawda!
Dlatego właśnie lubię ideę “Casual Friday“:
W dni powszednie trzymamy fason, a w piątek ubieramy się na robaczka. Dzięki temu, i jesteśmy przyzwyczajeni do bardziej eleganckich strojów, i mamy również możliwość “spuszczenia z tonu”.
Zawsze dziwię się, jeśli ktoś konsekwentnie upiera się przy robaczkowości. Robaczkowość jest dobra dla panów pijących piwo przed sklepem (bez urazy!). Oni nie mają potrzeby zakładania eleganckich strojów, bo i tak nie będą mieli szansy tego wykorzystać dalej (obym się myliła…). Ale czy to dotyczy nas?
W końcu, czy kierownik banku lub business woman ubierają się byle jak? Czy na spotkaniach z innymi ludźmi z tej sfery pokazują się w adidasach? Nie, nie i jeszcze raz nie! Ubierają się elegancko i, co za tym idzie, czują się ważni. A przecież każdy chce czuć się ważny, również my. Dlaczego by więc nie pomóc własnemu szczęściu i pokazać “heloł, tu jestem, jestem ważna/y, jestem kobietą/facetem sukcesu”? Dajmy sobie szansę. Czujmy się atrakcyjnie i pewnie w miejscach, gdzie nasze życie może ulec zmianie na lepsze.
Podsumowując, chciałabym zachęcić siebie i Was do noszenia się z klasą. Schludnie i ze smakiem. Sama ostatnio testuję takie podejście do ubioru i muszę przyznać, że to po prostu działa. Czuję się zupełnie inaczej i mam nadzieję, że będę o tym pamiętać wracając z wyjazdu. Szanujmy się nawzajem, a przede wszystkim samych siebie. Zresztą kto się nie czuje jak “młody bóg” w garniaku czy jak prosperująca business woman w lekkich obcasach i garsonce?:)
Dajcie znać, jak Wy podchodzicie do stroju w pracy czy w innych miejscach.
Czujecie tę siłę płynącą z odpowiedniego ubioru czy macie do tego zupełnie inne podejście?
Trzymajcie się ciepło,
Irmina